Nr 4(128) - lipiec sierpień 2006
DWUMIESIĘCZNIK KATECHETYCZNY KURII METROPOLITALNEJ BIAŁOSTOCKIEJ

Pożytki ze snu płynące

Dzwonek na lekcję. Wchodzę do sali. Uczniowie zajęci wszystkim, tylko nie przygotowaniem do zajęć. Podchodzę do biurka, zwracam się twarzą do klasy. Próbuję zorientować się w sytuacji i znaleźć sposób opanowania sytuacji. Szybko się orientuję, że będzie to wymagać ode mnie dużo wysiłku. Otwieram usta próbując coś powiedzieć, zwątpienie w skuteczność jakiegokolwiek sposobu, nie pozwala wydobyć się głosowi. Nie znajdując sposobu zapanowania nad klasą, zaczyna we mnie narastać zdenerwowanie. Zaraz wybuchnę. Nagle kątem oka dostrzegam kogoś stojącego z boku przy drzwiach i uważnie mi się przypatrującego. Zaczynam iść w jego stronę. Osoba w średnim wieku. Typ urody śródziemnomorski. Cera śniada, włosy czarne, krótkie. Podchodząc, wpatruję się oceniając kto to, co tu robi. Uświadamiam sobie – to diabeł. Przyspieszam kroku, przygotowuję rękę do zadania ciosu. Chwilę, przypominam sobie jak pewien misjonarz mówił, że szatan w takim przypadku ma moc nadstawienia czegoś materialnego. Cofam rękę. Budzę się. Uświadamiam sobie, że to tylko sen. W takich sytuacjach mówię sobie, że w Boga wierzę, a nie w sny. Zasypiam znowu.

W ciągu dnia, ponieważ sen był szczególny, próbuję zastanowić się nad tym, jakie pozytywne wnioski dla mego życia czy pracy mógłbym z tej historii wyciągnąć. Dlaczego szatan nie stał za uczniami, podtrzymując ich w tym niewłaściwym zachowaniu. Dlaczego przyglądał się  tylko mi? Ja byłem grzeczny. Czy do udanej katechezy nie potrzeba właściwej postawy dwóch stron? A może nie miało znaczenia, czy druga strona będzie zachowywać się właściwie albo czy ta katecheza będzie dobra? Jeżeli nie miałoby być lekcji, to jaka jest racja mojej tu obecności? Zaczynam analizować spoglądając w przeszłość. Kilka lat temu, na rekolekcjach uzdrowienia wspomnień, gdy pisałem test, mający na celu wytypowanie osoby, z którą należałoby przejść przez te rekolekcje i uzdrowić relacje, było m. in. pytanie: Kto odegrał najbardziej pozytywną rolę, w czasie mojej młodości, w wieku 15 do 18 lat? Wtedy uświadomiłem sobie, że był to mój ksiądz katecheta. Czym, w jaki sposób? Na pewno nie na lekcjach religii. Zajmowaliśmy się wszystkim, tylko nie nauką. Również nie tym, jakim był kapłanem. Żadnych spostrzeżeń, żadnych wrażeń. Odegrał dużą rolę w czasie mojej młodości jako człowiek. Trudno mi wskazać, które elementy były najważniejsze. Przytoczę tylko kilka, losowo wybranych. Imponowało mi, że znał dwa obce języki. Studiował wtedy chyba biblistykę w Warszawie i jego stwierdzenie, że nie jedzie na egzamin, jeżeli nie umie na piątkę, budzi mój szacunek do dzisiaj. To dzięki niemu mój małomiasteczkowy szary świat został otwarty na nowe miejsca i nowych ludzi dzięki oazom, pielgrzymkom i innym wyjazdom. Pewnego razu zebrał nas siedmioro i pojechaliśmy pociągiem na Jasną Górę. Po drodze, w Warszawie poszliśmy do Muzeum Narodowego, była tam ekspozycja obrazów Canaletta. Nie pamiętam już przeżyć z Częstochowy, jeżeli jakiekolwiek miałem, ale do dzisiaj pamiętam, jak chodziłem zauroczony obrazami włoskiego malarza. Było to dla mnie wielkie wydarzenie. Oaza w Krościenku to szczegół, ale to, że z kolegą rozpuściliśmy wszystkie pieniądze i wracaliśmy do domu dwa dni, czternastoma okazjami za dziękuję i szerokiej drogi. Jest dla mnie do dzisiaj niezapomnianym przeżyciem. Późna jesień, dzień zwykły, godzina przed 18, spotkanie z jakiejś okazji u księdza katechety, awaria prądu i wyłączenie światła. Czas na Mszę, ubieramy się po ciemku. Po kilkunastu minutach w czasie Mszy jest światło. Okazuje się, że nasz ksiądz ma wprawdzie dwa takie same buty, tylko, że jeden jest jasny, a drugi ciemny. Po prostu miał dwie pary butów tego samego kroju, tylko innego koloru. Można już się domyślić, jak wyglądało przeżywanie dalszej części Mszy świętej. Mógłbym tak długo wymieniać różne sytuacje, poznane osoby, przeżycia dobre i śmieszne, czasami dramatyczne. Patrząc jednak na czas mojej młodości jak na pewien obraz, trzy czwarte tego obrazu wypełniają przeżycia związane z księdzem katechetą. Są to jednak przeżycia czysto ludzkie, nie religijne – taki czysty humanizm pod sztandarem Boga, jak to zostało określone na ostatnim zjeździe paschalnym w przedstawianiu typów parafii. Jednak przeżycia te uczyniły Kościół czymś bliskim dla mnie, to stał się mój Kościół. Chrystusa jako osobę spotkałem w Kościele znacznie później, dzięki innym ludziom. Fundament jednak, czysto ludzki, został położony przez księdza katechetę.

Przemyślenia i wnioski, jakie wyciągnąłem na podstawie snu, miały duży wpływ na moją pracę. Zacząłem doceniać wartość zwykłych, czysto ludzkich sytuacji w relacji z uczniami i nie denerwuję się, gdy w czasie wydarzeń czysto religijnych zachowują się jak niewierzący albo i gorzej. Gdy jednak zaczynam się irytować, przypomina mi się wiersz śp. ks. Jana Twardowskiego o aniele przyglądającym się uczniom w klasie. Autor wymienia niewłaściwe zachowania dzieci, jak z klasy wzięte. Czytam z narastającą ciekawością, jaka będzie reakcja anioła, a on stwierdza – lubię takie. Długo nie mogłem pogodzić się z tym zakończeniem. Ale coś w tym jest.

Marek Zajkowski